wtorek, 21 lutego 2012

61.

drutowo ostatnio nie wyrabiam się jeszcze bardziej niż zwykle. zamiast zebrać się w sobie i robić rzeczy po kolei, do końca, i dopiero potem brać się za następne, skaczę od jednej do drugiej wydłużając czas potrzebny do skończenia projektu w nieskończoność. dosłownie: NIE-SKOŃ-CZO-NOŚĆ. więc kwadraty na kocyki, i mitenki, i komin-owijasek, i sweterek - wszystko tak pięknie leży i czeka.. :/ za to udało mi się przeczytać dwie książki (bo przełom roku niestety fatalny był w moim czytelniczym życiu) - "służące" (o których koleżanka raz wspomniała i tyle wystarczyło, by rzucić się na książkę. książkę polecam, bo czyta się sprawnie a i treściowo jest niezła. film natomiast po uprzedniej lekturze książki wydał mi się.. no zbyt spłycający tematy, ale panu mężowi za to podobał się prawie bardzo) i "czyste sumienie" (mówcie sobie co chcecie, mam do charlaine czystą i silną słabość i tyle, o!).



poza tym obraziłam się trochę na świat..

dwa tygodnie temu zmarła moja babcia.


nigdy nie byłyśmy jakoś szczególnie blisko i przez długi czas wizyty u niej były po prostu traumą. już od wejścia słyszałam, że źle wyglądam, mam złą fryzurę i przytyłam. jeśli chciałam dokładkę przy obiedzie słyszałam, że nie powinnam, bo mam "tendencję do tycia i powinnam uważać", jeśli zaś nie mogłam już czegoś dojeść - "co nie mogę? jak nie mogę to przez nogę i już mogę". jeśli prezent na święta to kilo bananów albo gorzka czekolada. żadnego przytulenia, pogłaskania, powiedzenia że się kocha. w 50% przypadków babcia mówiła do mnie imieniem córki sąsiadki a w 25% imieniem mojej mamy. a byłam jej jedyną wnuczką.
w ostatnich latach jednak babcia zaczęła się kurczyć i przestała ciągle wszystko krytykować. nie, nie, nie otoczyła mnie nagle wielką miłością. ale po prostu przestała-totalnie-krytykować. a w ostatnich dwóch latach zrobiła się.. miła.
kiedy ostatni raz widziałam babcię w święta przypominała mi ptaka. chudziutka, malutka, bardzo krucha i bezbronna. z długimi palcami. przykryta kocykiem. ciesząca się z mojej wizyty ale nie do końca kojarząca kim właściwie jestem. uwięziona całkowicie w świecie, w którym czas zatrzymał się jakoś przed wojną, gdy właśnie została szczęśliwą młodziutką mężatką. w świecie, w którym nie wie gdzie ten jej mąż ukochany zniknął, gdzie odszedł i dlaczego, skoro tak bardzo o nią zabiegał (zmarł w pierwszym roku wojny).

jakoś tak mi bardzo smutno, że odeszła ta krucha starutka pani..

6 komentarzy:

  1. zawsze jest nam przykro i smutno,gdy ktoś odchodzi na zawsze,robi się nagle pusto,bez względu na wzajemne relecje.Wirtualnie cieplutko przytulam Cię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak napiszę, że Cię rozumiem, zabrzmi to strasznie banalnie, ale tak, rozumiem.

    Kwadraciki mnie zaintrygowały, bo sama uskuteczniłam produkcję i te zalegające zaczęte i niedokończone robótki też doskonale znam. No to jest nas więcej;)), bo zapewne jeszcze babeczek się zgłosi;)
    Pozdrawiam cieplutko, wiosna idzie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. nic mądrego nie napiszę, bo słowa to tylko słowa. życzę Ci słońca i ściskam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę podobnie było ze mną i moim Tatą,który odszedł kilka miesięcy temu.Nigdy nie żyliśmy w jakiejś szczególnej komitywie-zbliżyliśmy się dopiero w ostatnich trzech latach życia Taty,kiedy był już naprawdę bardzo chory.
    Ogromnie mi Go brakuje i bardzo za Nim tęsknię.
    Bardzo,bardzo Ci współczuję.
    Pozdrawiam ciepło,Maja

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzień dobry! Trafiłam do Ciebie przypadkiem i przeczytałam piękny wpis o Twojej babci. Łza się zakręciła w oku. Jeżeli można zapytać, czy babcia wyszła powtórnie za mąż? Czy na zawsze została "młodziutką szczęśliwą mężatką"?
    Dużo dobrego
    Anka

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowa Anko - babcia wychodziła za mąż dwa razy: mając niespełna 18 lat z wielkiej miłości (rok później została matką i kolejny rok później wdową) i w okolicach 35 lat. z dużo mniejszej miłości? wielkiej sympatii?

    OdpowiedzUsuń