poniedziałek, 4 lipca 2011

29.

wspominałam może, że pan mąż świetnie gotuje? prawdopodobnie tak, jeśli jednak tylko tak mi się wydaje, muszę powiedzieć to głośno: pan mąż jest naprawdę niezły w te klocki. dzisiaj zostałam uszczęśliwiona tortem bezowym. beza w sam raz słodka, rozpływająca się na języku, lekko ciągnąca. dla mnie pierwsza klasa, a do bez na ogół mocno nieufnie podchodzę. na górę poszła bita śmietana i truskawki a do środka masa taka z masła i migdałów i nie wiem czego jeszcze. słodka i ciężka jak cholera, dobra w niedużej ilości i do zapijania wodą. zważywszy jednak, że to pierwszy tort bezowy pana męża, to - no panie mężu, szacun :)*

tort bezowy od góry prezentował się tak:

z boku, podjadany intensywnie przez violę, tak (dłoń skubiąca to dłoń violi, a w tle ociupinka piórkowego z malabrigo sock, w którym viola dziś wystąpiła. oczywiście nie muszę chyba mówić, że wyszedł jej tak pięknie i równiutko, że pan mąż, który był przy naszym przewijaniu motków, nie mógł uwierzyć, że to ręczna robota, prawda?):

a masa ze środka zaatakowana przez zenia tak: