czwartek, 4 sierpnia 2011

44.

ponieważ dotarła do mnie wczoraj paczka z malabrigo, pozwolę sobie pouprawiać nieco prywaty. a ponieważ fotografowałam motki do 1h30 zrobię to bez polotu, leniwie i z pewną taką nieee..dbałością ;) udało nam się zamówić 14 kolorów, będących kompromisem pomiędzy tym co my chcieliśmy a co było w magazynie malabrigowym :) przy okazji zamawiania dowiedzieliśmy się, że nie możemy dostać po dwóch torbach malabrigo sock z tego samego farbowania z bardzo prostej przyczyny: otóż, malabrigo sock jest farbowane w bardzo malutkich partiach. tak małych, że na dwie torby nie ma szans. czyli, jeśli potrzebujemy więcej niż pięciu motków do robótki, pozostają dwa wyjścia (które każdy zna, ale napiszę i tak, bo chwilowo oprócz markowania pracy, nie mam nic pilnego do zrobienia):
1. wymieszać farbowania i robić rzędy zamiennie.
2. zrobić sobie z jednego farbowania tyle, żeby z drugiego móc symetrycznie dodać np. rękawy od jakiejśtam wysokości.
jak znam życie znacie jeszcze po co najmniej cztery inne rozwiązania a na dodatek poprawicie mnie z tymi dwoma, ale trudno, jakoś wezmę to na klatę ;)

ponieważ trzy kolory (violeta africana, alcaucil, cordovan) nie wymagały ponownego fotografowania, dodaliśmy je już rano - dla porządku jednak podzieliliśmy je wg numerów farbowania. dzięki temu Wy będziecie wiedzieć co kupujecie a my będziemy mieć porządek. reszta kolorów (velvet grapes, candombe, primavera, eggplant, light of love, terracota, impressionist sky, stonechat, arbol, boticelli red, tiziano red) pojawi się "na półkach" raczej późnym wieczorem i jutro. niestety, najpierw muszę popracować w pracy, potem dojechać do domu, i wtedy popracować nad tyloma zdjęciami ile zdążę, a potem łapać pana męża w jego drodze z pracy i gnać po kolejną paczkę do firmy kurierskiej (bo do autobusu sama z paczką się nie wczołgam, choćbym chciała).

a w autobusach, moje drogie, poczytam sobie anthony'ego bourdain'a, w którego soczystym języku i pasji jedzenia, ostatnio się z panem mężem po prostu zakochaliśmy.