półtora tygodnia temu, kiedy jeszcze nie było tego października w sierpniu, a słońce atakowało takim żarem, że rozpływałyśmy się na ulicy szybciej niż zdążyłyśmy na nią porządnie wyjść, dokonałyśmy - oczywiście uprzednio zaproszone - z dziewczynami najazd na zagrodę. zawsze się stresuję idąc w nowe miejsce albo nie znając kogoś taaaak dobrze. no tak mam, tak właśnie. ale.. było cud-nie! rzucałyśmy się na motki, piłyśmy wino, rozmawiałyśmy o sprawach włóczkowych, życiowych i blogowych, znowu rzucałyśmy się na motki ;)
miłego oglądania :)
tego śliwkowo-kruszonkowego ja sama zeżarłam trzy. było słodkie i kwaskowate zarazem, i do dziś mi się po nocach, bo naprawdę pyszne było :)
miłego oglądania :)
tego śliwkowo-kruszonkowego ja sama zeżarłam trzy. było słodkie i kwaskowate zarazem, i do dziś mi się po nocach, bo naprawdę pyszne było :)
a ten niebieski motek myszoptica nawet uprzędła sama..